Przekład tekstu technicznego przebiega w czterech etapach. Najpierw wykonywane jest tłumaczenie samego tekstu, następnie jego redakcja (którą wykonuje sam tłumacz, a następnie ewentualnie inny redaktor). Kolejnym, niezbędnym etapem jest weryfikacja – redakcja merytoryczna przekładu, gdzie zwraca się uwagę na zgodność tłumaczenia z oryginałem (o kwestii zgodności wspominam niżej). Czasem, gdy redakcji dokonuje osoba inna od tłumacza, sam tłumacz może dokonać weryfikacji, lecz wydaje się to zbyt ryzykowne, bo sam zwykle nie zobaczy drobnych usterek; zdarza się często, że czytając własne teksty widzimy to, co chcieliśmy napisać, a nie to, co faktycznie wyraziliśmy. Ostatecznym etapem jest redakcja stylistyczna, np. ujednolicenie stylu, gdy tekst jest owocem pracy zespołu tłumaczy. Niekiedy weryfikator jednocześnie podejmuje się też redakcji stylistycznej. Gdy do czynienia mamy z tłumaczem doświadczonym, który firmuje przekład własnym nazwiskiem, biorąc zań odpowiedzialność, dobrze jest skonsultować z nim wprowadzone poprawki merytoryczne.
Na każdym z etapów tłumaczenia ważna jest komunikacja między tłumaczem, redaktorem i weryfikatorem. Dlatego nie należy zaniedbywać tak ważnej sprawy, jak komentarze do tłumaczonego tekstu. Często oryginał jest w postaci niezrozumiałej (uszkodzony, błędny lub merytorycznie absurdalny). W zależności od ustaleń ze zleceniodawcą tłumacz może poprawić błędy oryginału bądź dokonać przekładu dosłownego z zastrzeżeniem, że tekst jest wadliwy. Skoro wspomnieliśmy już o zleceniodawcy, to warto powiedzieć parę słów o jego pozycji. Po pierwsze, może mieć on szczególne wymagania wobec stylu tłumaczenia, zwłaszcza gdy ma być ono częścią większego tekstu – np. dokumentacji jakiegoś produktu. Wówczas dostarcza wskazówki, czy to w postaci kilku uwag, czy poradnika stylistycznego. Większe firmy mają takie opracowania. Jeśli nie, powinny jak najszybciej zlecić sporządzenie takiego "regulaminu"; w przeciwnym razie, stylistyka przekładów będzie niespójna, nawet jeśli oryginały są pisane w tej samej konwencji. Po drugie, firma obecna na polskim rynku od wielu lat dysponuje z pewnością dużą bazą słownikową. Również takie słowniki przekazywane są tłumaczom. Nie muszę chyba podkreślać, jak ważne jest korzystanie z tej samej bazy terminologicznej przez wielu tłumaczy, pracujących na rzecz wielkiego koncernu (w grę wchodzić może nawet wiele agencji tłumaczeń w kilku krajach). Po trzecie, zleceniodawca może stawiać tłumaczowi warunek korzystania z określonego programu podczas tłumaczenia (chodzi o edytor tekstów, system wspomagania tłumaczeń czy wręcz system tłumaczenia maszynowego).
Nowoczesne oprogramowanie wspomaga tłumaczenie tekstów technicznych, zwłaszcza bardzo jednolitych stylistycznie komunikatów pojawiających się w programach. Tłumaczenie programów, nawiasem mówiąc, przyjęło się nazywać "lokalizacją oprogramowania". Otóż, podczas lokalizacji oprogramowania automatycznie tłumaczone są identyczne fragmenty i uzupełniane tzw. pamięci słownikowe. Czasem oprogramowanie takie współpracuje z popularnymi edytorami, niekiedy zaś wymaga użycia specjalizowanych, własnych edytorów.
Do najpopularniejszych systemów wspomagania tłumaczenia przez użycie słowników fraz (tzw. pamięci tłumaczeń) należą: TM/2 (Translation Manager) firmy IBM, Trados WorkBench, Deja Vu firmy Atril, SDLX i Localization Studio firmy Microsoft. Poza tym istnieje szereg innych takich produktów, również w postaci zestawów makropoleceń do programu MS Word – tu godny polecenia jest dawniej darmowy, a dziś stosunkowo tani WordFast, wyposażony w polską instrukcję obsługi. Jego poprzednikiem, programem typu shareware w cenie 30 USD był WordFisher. Zasady działania tego rodzaju programów są niezwykle proste. Otóż, w słowniku wyszukiwane są frazy z tekstu, podzielonego uprzednio na tzw. segmenty (zwykle zdania, wyróżniane jako ciągi tekstowe zakończone określonymi znakami interpunkcyjnymi takimi jak kropka, znak zapytania, wielokropek itp.). Wyszukiwanie opiera się na logice rozmytej, tj. trafność wyszukania ocenia się w skali procentowej. 100% oznacza, że w słowniku znajduje się identyczna fraza. Mniejszy współczynnik sygnalizuje, że znaleziono podobny, lecz inny ciąg. Kiedy w tekście występuje dużo powtórzeń (np. instrukcje obsługi, teksty prawne) lub jeśli tłumaczymy wiele podobnych tekstów (np. opisy urządzeń z tej samej serii), użycie pamięci tłumaczeń ogromnie zwiększa wydajność pracy, uwalniając nas od bezmyślnego kopiowania takich samych tekstów. Jednocześnie gwarantuje ono większą spójność z bazami terminologicznymi i tworzenie baz w czasie tłumaczenia.
Świetny materiał. Ale też problematyczny. Co to jest wierność semantyczna i kto o niej decyduje? Jeden użytkownik? Grupa użytkowników? Grupa przypadkowa? Zdefiniowana diachronicznie?
Czy zakres pól semantycznych wyrażeń synonimicznych w jednym języku jest identyczny? A w dwóch różnych językach?
Kto decyduje — może uzus?
Zgadzam się z uwagami autora tego wpisu, ale programiści (albo „deweloperzy” — nie mogę w komentarzu przekreślić słowa) rzadko zaglądają do takich materiałów 🙂
W związku z tym uzus wśród programistów jest jaki jest.
Natomiast uzus wśród tych, którzy stosują programy napisane przez programistów jest czasem zupełnie inny niż programistów.